Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Ludzie są skazani na MOPS: czy po kryzysie psychicznym da się wrócić do zwykłej życiowej aktywności, a nawet do roboty

17 333  
24   3  
Wystarczy spojrzeć na ilość akcji uświadamiających skalę problemu, żeby zauważyć prosty fakt – w dzisiejszych czasach kryzysy związane ze zdrowiem psychicznym nie są już tak stygmatyzujące, ludzie nie boją się o nich mówić i coraz częściej mogą liczyć na pomoc. Ale czy aby na pewno? Jak się okazuje, powrót do pracy i zwykłego życiowego działania po takich perturbacjach wcale nie należy do najłatwiejszych. Z myślą o wszystkich, którzy chcieliby odzyskać grunt pod nogami, powstała równie szczytna, co nietypowa inicjatywa – Pogotowie Teatralne, działające już od wielu lat i – jak sama nazwa wskazuje – zakładające terapię przez teatr. Pomoc w zmotywowaniu do aktywności i poszukiwania zapewniał też zakończony już projekt „Włączeni – kurs na otwarte życie”, w ramach którego działał Ośrodek Społecznej Aktywności (dalej nazywany OSA), realizowany w ramach unijnego dofinansowania.

O działalności tego przedsięwzięcia opowiada jego założycielka, Katarzyna Kaźmierczak –
psychoterapeutka, animatorka kultury i aktorka. Naszej rozmowie przysłuchiwał się również – i
dodawał swoje trzy grosze – Marcin Andrzejewski, w projekcie odpowiadający za kwestie
wizerunku i pomocy w odnalezieniu na nowo drogi zawodowej.

Połączenie teatru z psychoterapią wydaje się ciekawym i nietypowym rozwiązaniem. Jak w ogóle wpadłaś na taki pomysł?

K: Zawsze lubiłam pracować z różnymi środowiskami i na tej drodze znaleźli się też osoby, mówiąc dość ogólnikowo, z problemami. Moje pierwsze spotkanie z ludźmi po kryzysach psychicznych miało miejsce z 15 lat temu, w Lubinie w ramach warsztatów terapii zajęciowej. Kolega namówił mnie na prowadzenie terapii przez teatr. Założyłam grupę nazwaną po prostu Pogotowie Teatralne – to miał być teatr, który w jakiś sposób pomaga, a nawet leczy. Spodobało mi się to na maksa, bardzo się wkręciłam. W tamtym miejscu przygoda jednak trwała krótko. Zmieniły się władze i uznano, że teatr jest za mało praktyczny, pragmatyczny i w ogóle mniej potrzebny niż nauka krojenia ogórków i robienia sałatek.

https://youtu.be/PZDk737gw2w?si=jN6cKaV7LEp3sh6Y
A na czym w ogóle polega praca nad wyjściem z kryzysów psychicznych z uwzględnieniem możliwości, jakie daje teatralna ekspresja?

K: Wielu aktorów prowadzi u nas warsztaty, natomiast ja jestem zarówno aktorką, jak i terapeutką, więc mam papier na jedno i drugie. (śmiech) W pracy terapeutycznej korzystam z technik teatralnych, choć można to robić, tylko używając słów. Jest coraz więcej terapii doświadczeniowych z ciałem, jak psychoterapia Gestalt czy metoda Lowena. Takie nurty zakładają, że ciało też jest nośnikiem i zapisuje się w nim dużo traum, choćby z okresu prewerbalnego, czego zapewne nie pamiętamy. Szukając napięć czy spontanicznie odgrywając pewne scenki, ciało może nas bardziej prowadzić niż posiadający mechanizmy obronne umysł. To, co świetne w intelekcie, może być też naszym przekleństwem. Unikamy cierpienia, generując różne wytłumaczenia, spychając w mniej świadome rejony trudne rzeczy. A ciało jest niezwykle pomocne. To baza komputera, która nie jest tylko racjonalna, ale i holistyczna.

Jak często się widujecie? I czy da się zaplanować konkretne proporcje między terapią a sztuką? Któryś z tych elementów przeważa czy starasz się utrzymać równowagę?

K: Zajęcia Pogotowia odbywają się co tydzień, trwają 2 godziny, a wszystko zależy od potrzeby grupy – obecnie liczącej prawie 20 osób. Naszym priorytetem nie jest zrobienie spektaklu za wszelką cenę, a wspieranie się i wzajemna pomoc. Absolutnie nie po trupach do celu. Tworzenie spektakli to fajna sprawa, ale ważniejsze jest, żeby pomóc ludziom poczuć się lepiej. Co drugi tydzień robimy „gadane rundki” i jeśli ktoś jest w kryzysie i nie boi się porozmawiać, nie robimy warsztatu czy próby, tylko właśnie rozmawiamy. Ale jedno i drugie idzie w parze, bo spektakle opowiadają trochę o prawdziwych przeżyciach. Ostatni powstał na bazie wierszy i rysunków ludzi z Pogotowia. Miniaturki były osią historii, a grupa wymyśliła fabułę, patrząc na te obrazy – takie posklejane impresje.

Uczestnicy warsztatów byli wcześniej jakkolwiek zainteresowani tworzeniem spektakli?

K: Nie mieli nawet za bardzo kontaktu z teatrem, a na początku bali się występować. Było dużo oporów, ale fascynujące dla mnie w tych zajęciach – i teatrze w ogóle – jest obserwowanie przełamywania lodów. Przychodzi kilka obcych osób z różnym podejściem, a potem pojawia się bliskość, wspólnota, możliwość wymiany. Po zmianach związanych z lokalizacją ludzie dalej chcieli uczestniczyć w tych warsztatach. Obiecałam im, że zrobię wszystko, żeby to kontynuować. Bardzo mi wtedy pomógł Jacek Głomb, dyrektor Teatru Modrzejewskiej w Legnicy. Częściowo na zasadach wolontariackich, częściowo
korzystając z miejskiego dofinansowania, przeniosłam Pogotowie na Scenę na Piekarach. Spora grupa dojeżdżała z Lubina, ale część z nich z biegiem czasu lepiej się poczuła i wróciła do pracy. Fama jednak poszła i zaczęli dołączać też miejscowi. Grupę prowadzę cały czas, działa przy Teatrze jako jedna z grup edukacji, bardzo zresztą specyficzna. Gdy nie mieliśmy lokum, Modrzejewska na dobre nas przygarnęła – teraz jesteśmy częścią edukacji dla wszystkich: w każdym wieku i z różnymi problemami.


A jak do grupy podeszli ludzie żyjący teatrem?

K: Na początku niektórzy patrzyli na nich jak na „moją dziwną grupę”, ale błyskawicznie wszystko się przemieszało. Teraz wszyscy się znają, moi podopieczni mają swoich fanów, a na ich występy przychodzą rodziny i nie tylko. Zwykle występujemy przy okazji dużych akcji: Dnia Solidarności z Osobami Chorymi na Schizofrenię czy Dni Walki z Depresją. Ale spektakle nie zawsze dotyczą chorób psychicznych, naprawdę da się to oglądać!

Amplituda wieku uczestników jest duża?

K: Rozstrzał rzeczywiście jest spory – od dwudziestokilkulatków aż do ludzi po sześćdziesiątce. Wcześniej miałam zajęcia w Polkowicach, gdzie jeden z psychiatrów zaproponował mi prowadzenie grupy w przychodni. Było śmiesznie, przychodziło wielu górników i wszyscy patrzyli na mnie nieufnie. Ledwo zdążyłam się przedstawić, a już pierwszy facet zripostował: „Doktor powiedział, że nie przepisze mi leków, jak tu nie przyjdę. Nie interesuję się teatrem i nie wiem, co tutaj robię...”. Druga osoba dodała: „Nie lubię teatru. Doktor kazał mi tu przyjść, bo inaczej moje leczenie ponoć nie ma sensu”. Grupa liczyła z 6 osób, a ja myślałam, że zabiję lekarza. (śmiech) Rozstrzał zawodowy był równie zauważalny – od górników po licealistów. Byłam przerażona, bo wychodziło na to, że ludzie zostali niemalże zmasakrowani i zmuszeni, żeby przyjść na moje zajęcia. Później jednak okazało się, że wszystko ułożyło się świetnie. Dojrzały facet, górnik, pierwotnie nastawiony negatywnie, chodził przez 6 lat na zajęcia i bardzo się zaangażował, mimo swojej specyficznej ekspresji.

Skoro niektórzy uczestnicy pojawiali się na zajęciach przez kilka lat, nie było utrudnieniem wymyślanie im nowych zadań i bodźców?

K: Można nieco poczuć wypalenie zastanawiając się nad pracą z weteranami. Należy jednak pamiętać, że w warstwie terapeutycznej zajęcia nigdy nie są takie same. Ludzie się zakochują, rozwodzą, kogoś poznają, idą do pracy, tracą robotę i cały czas pojawiają się nowe tematy do przegadania. A jeśli chodzi o robienie spektakli, co jakiś czas zapraszam zaprzyjaźnionych aktorów, żeby mi pomagali z doskoku. Bardzo dużo projektów robimy z Joanną Gonschorek, wyróżnioną niedawno nagrodą Grand Prix podczas I Festiwalu Sztuki Aktorskiej Teatropolis w Łodzi, reżyserką jej monodramu – Magdą Skibą czy uznanym fotografem teatralnym, Karolem Budrewiczem. To dla mnie płodozmian, ponieważ czynnie nie gram już w teatrze i ci ludzi są dla mnie inspiracją. Przedstawicieli świata scenicznego inspiruje natomiast moja grupa. Dla uczestników warsztatów to też ciekawe, bo każdy nowy prowadzący gość wnosi świeży styl pracy. Ja zaś daję poczucie bezpieczeństwa, jestem częścią stałą, pomocą i ostoją.

Ludzie po kryzysach psychicznych łatwiej otwierają się w grupie? W końcu teatr to praca mocno grupowa...

K: W grupie można poczuć bezpieczeństwo i przekroczyć własne granice. Jechaliśmy ze spektaklem na Międzynarodowe Spotkania Teatralne „Terapia i Teatr” do Łodzi i chorujący na schizofrenię kolega, który zastępował nieobecnego aktora naszej grupy, a następnie wrócił do swojej roli, zagubiony w tej sytuacji spytał mnie: „Ale teraz ja jestem sobą?”. Wszyscy się uśmiali. Odpowiedziałam mu, że jest sobą, ale gra kogoś innego. Ale bronią jest siła grupy. Inny z naszych aktorów po prostu siedział na scenie, nie za bardzo wiedział, co robić, prawie nic nie mówił, improwizował, ale wypadał w tym super! Ekspresji zero, a tu gwiazda teatru. (śmiech) Są też tacy, co w skali 1:1 uczą się scenariusza. Trzeba tak to ogarnąć, żeby ten poukładany i precyzyjny pilnował tego bardziej odklejonego. Trudnym zaburzeniem jest borderline, na pograniczu psychozy, powodujące rozchwianie – takim osobom trudno nawiązywać relację i w grupie im bywa ciężko.

A jaka w tym rola państwa? Mnoży papierologię i kontrole czy raczej wspiera waszą działalność?

M: Kasia tu teraz odpali rakietę... (śmiech)

K: Porozmawiajmy o mojej traumie. (śmiech) Jeśli chodzi o unijne projekty, papierologia jest masakryczna i bezsensowna. Kontrola polega, niestety, na oglądaniu papierów. To oczywiście ważne, bo dotyczy publicznych pieniędzy, ale biurokracja nie powinna przesłaniać esencji. Na co dzień nie ma co marzyć, żeby w mieście jak Legnica znaleźć pomoc dla takiego stowarzyszenia. Działamy przy teatrze, który nie robi tego dla PR-u, ale co ta placówka ma wspólnego z sensem naszej działalności? To przecież nie jest instytucja pomocy społecznej, tylko kulturalna. Nie ma jednak innego miejsca, które by nas przygarnęło. Na całym świecie czy nawet w większych polskich miastach jest mnóstwo kampanii, wiele znanych osób użycza twarzy, mówi o depresji i innych swoich problemach. To może być medialne, jeśli mądrze o tym pomyślisz.

Ile osób w sumie pracowało przy projekcie?

K: W stowarzyszeniu mamy silną ekipę artystyczno-terapeutyczno-merytoryczną, słabiej jest z zarządzeniem i kwestiami biurowymi. Trudno konkurować z korpo, choć ilość dokumentów, które musimy ogarnąć, jest... korporacyjna. Mamy kierownika ośrodka, czyli mnie, 2 terapeutki zajęciowe, doradcę zawodowego, trenera aktywności, 2 terapeutów i 2 administratorów. Uwzględniając potrzeby i ilość godzin pracy, to niewiele. W takim projekcie powinien być na pewno jeszcze prawnik – niektórzy mają długi, skomplikowaną sytuację rodzinną, często wynikającą z wcześniejszych problemów. Nie wiadomo, za co się zabrać, żeby kawałek po kawałku rozplątać ten supeł. Jako kierownik ośrodka 80% czasu spędzałam, wypełniając papiery. A przecież najważniejsze są problemy, z którymi przychodzą ludzie – zawsze powinieneś mieć dla nich czas. Chociażby w Krakowie środowiska akademickie, terapeutyczne, artystyczne, a nawet miejskie podkreślają, jak ważne jest, żeby mówić o problemach psychicznych – a to trwa od czasów prof. Antoniego Kępińskiego, wizjonera polskiej psychiatrii. My uprawiamy trochę donkiszoterię. Jestem bardzo zmęczona ostatnim projektem. Jeśli ktoś przeczyta ten wywiad i chciałby pracować czy ma takie zasoby, niech się do nas zgłosi! (śmiech)


Używacie określenia „kryzysy psychiczne”. Czemu nie „choroby”?

K: To bardzo duży worek. Określenie choroba psychiczna jest bardziej stygmatyzująca i jednak zawęża kryteria. Mamy osoby chore na schizofrenię czy depresję – z diagnozą. Kryzys można za to przeżyć na przykład po śmierci kogoś bliskiego. Długa i ciężka żałoba nie oznacza jednak stwierdzenia stresu pourazowego czy depresji, ale w takim stanie nietrudno, po ludzku, czuć się do dupy. Wtedy też można przyjść. Kiedy pojawia się ktoś, kto chorował na raka, jest przerażony – nie chodzi do psychiatry, ale czuje, że przeżył kryzys, nie wyślę go po diagnozę. Nie ma takiej potrzeby. Wystarczy chcieć.

Kasiu, czy jako psychoterapeuta często pracowałaś wcześniej z takimi trudnymi przypadkami? Można wynieść jakąś wiedzę z doświadczenia czy choroba zawsze zaskakuje?

K: Pracowałam, ale to zawsze było wyzwanie. Szkolenia czy superwizja bardzo pomagają, bo choroba psychiczna jest irracjonalna. Jeśli się przykładasz i starasz, a nagle ktoś cię atakuje albo mówi ci, że jesteś do niczego i go skrzywdziłeś, trzeba mieć oparcie w kimś bardziej doświadczonym, żeby stwierdzić, czy to chwilowe. Niektóre zaburzenia polegają na tym, że ktoś cię gratyfikuje, a za chwilę mówi, że mu spieprzyłeś całe życie. Trzeba umieć to wytrzymać i wiedzieć, że to choroba. Możesz o tym czytać, ale weryfikuje to dopiero doświadczenie. Ktoś z tobą rozmawia i ma alternatywny świat, a w konsekwencji jego choroby nie jesteście w tej samej rzeczywistości.

Dzisiejsze czasy sprzyjają, nomen omen, pandemii kryzysów psychicznych? Pandemia wielu ludzi sprowadziła do gleby. Utrata pracy i nierzadko bliskich, alienacja... Więcej osób potrzebuje obecnie pomocy? A może ludzie nie boją się mówić o kryzysach psychicznych?

K: Trochę jedno i drugie. W dzisiejszych czasach, choć dużo się dzieje, to mało się dzieje w bliskości. Mamy wolność i niezależność, ale co ona oznacza? Nie muszę wychodzić z domu, żeby zrobić zakupy – jak mam kasę, dam sobie radę ze wszystkim. To jednak ułuda. Ten czas sprzyja chorowaniu, braku posiadania dobrostanu psychicznego, ale jest też większa odwaga, żeby o tych problemach mówić. Dobrze się czegoś przytrzymać w tej wielości. To daje grupa – można powiedzieć coś głupiego, pokłócić się, albo nawet pomilczeć i nic się nie stanie.

Pogotowie to jednak niejedyna inicjatywa, w której mieliście okazję wziąć udział.

K: Ze względu na większe potrzeby niż możliwości pracy wspierającej dla osób z pogotowia powstała OSA, czyli Ośrodek Środowiskowej Aktywności. Chcieliśmy, żeby oferta była pełniejsza dla zagubionych czy pozostających bez pracy. Można tam otrzymać więcej pomocy niż tej doraźnej, cotygodniowej. Pierwszy projekt z Fundacją Raduga wystartowaliśmy w 2018 roku. Szeroka kadra, codzienna terapia zajęciowa, treningi z rehabilitantem, czyli zadbanie o ciało i pozbycie się napięć. Do tego psychoterapia grupowa, psychoterapia indywidualna i praca z doradcą zawodowym, nauka kreowania wizerunku czy ponowne szukanie ścieżki zawodowej.

A jak zunifikować zajęcia do różnych potrzeb uczestników?

M: Z tym mieliśmy duży kłopot, trudno było znaleźć wspólny mianownik. W jednej z grup pojawił się rektor dużej polskiej uczelni, który był mega aktywny, jeździł po całym świecie, ale trafił do OSY, bo choroba psychiczna kompletnie go wyłączyła z pracy zawodowej. Jak zobaczyłem jego CV i publikacje, byłem niesamowicie zdziwiony. Myślałem, że ktoś pomylił dokumenty. Z drugiej strony mieliśmy osoby, które nigdy nigdzie nie pracowały. To skrajność, ale trzeba wymyślić dla każdego ścieżkę nowej kariery zawodowej, opierając się przede wszystkim na jego indywidualnych potrzebach, oczekiwaniach i możliwościach.


Praca z ludźmi po kryzysach jest trudniejsza niż przygotowanie konspektu szkolenia dla całkowicie zdrowych odbiorców?

M: Nie ma reguły, z kim trudniej się pracuje. Nie zawsze udaje się to indywidualne podejście, ale ja staram się wyciągnąć z każdej osoby to, co najlepsze. Nawet jeśli nie ma wykształcenia, pewnie posiada cechy, które mogą pozwolić mu znaleźć ciekawszą pracę. Z drugiej strony są osoby, które lubią sprzątać, najlepiej odnajdują się w takiej robocie i nie ma sensu ich na siłę uszczęśliwiać. Poznałem panią, która chciała pracować tylko w kuchni. Nie widziałem sensu sadzać jej nad papierami czy przed komputerem. Każdy ma inną historię, jest w innym wieku i państwo polskie kompletnie nie daje sobie rady z takimi kwestiami. System opieki powszechnego ubezpieczenia społecznego jest fatalny, bo jak ktoś zaczyna chorować w wieku 18 lat i choruje przez najbliższą dekadę, nie ma szansy na nic. Musisz przepracować 10 lat, żeby otrzymać jakieś świadczenie. Kiedy takie osoby miały spełnić te wymagania?

https://youtu.be/dYz3v5egqrU?si=YsmRr4qEqPekg4-L
Co można zrobić w takiej sytuacji?

M: Ludzie skazani są na zasiłek MOPS-owski, a w 99 procentach, jeśli tylko mają to szczęście, opierają się na pomocy rodziny. Czasami mieszkają u rodziców, innym razem pomaga im pracujące rodzeństwo – to moim zdaniem największy problem i dramat. U nas nie ma żadnego programu umożliwiającego powrót do pracy, nawet dla zwykłych bezrobotnych, a co dopiero dla osób z kryzysami psychicznymi. Dla mnie w tych szkoleniach i warsztatach ważne było uświadomienie słuchaczom, że nadejdzie taki moment, gdy zabraknie rodziców i być może rodzeństwa, a na dziś zasiłek z MOPS-u to 600 złotych. Pójście do pracy w takiej sytuacji to tylko kwestia wyboru drogi w życiu. Nawet jeśli to nie musi stać się dziś czy jutro, warto coś ze sobą robić i w siebie inwestować. Jeśli takie projekty nie będą pomagać ludziom, podatnicy będą musieli ich wspierać – chorzy będą mieszkali w ośrodkach, co tak naprawdę niczego nie zmieni. A im więcej osób uda się wyciągnąć na rynek pracy – czy po prostu do życia – lepiej dla nich samych i dla wszystkich innych.

K: Ja myślę, że trudnością jest to, że osoby niepełnosprawne często mają szanse podjąć pracę tylko na ochronie czy sprzątając. Komuś się coś stało, miał na przykład poważny wypadek, i wtedy rodzi się problem. Takie osoby mogą się wkurzyć, bo państwo nie traktuje ich równo.

Da się jakoś temu zaradzić? Z pewnością na Zachodzie działają programy pomagające takim ludziom?

K: W krajach skandynawskich jest bardzo dobra opieka psychiatryczna i wiele innowacyjnych metod, jak na przykład terapia otwartego dialogu. Tam w powrocie osoby po kryzysie uczestniczy bardzo dużo ludzi – lekarz psychiatra, pielęgniarka środowiskowa, trener aktywności, rodzina. Na początku to bardzo kosztowne. Wszyscy podnoszą tę osobę i pomagają jej wrócić do życia, następnie stopniowo odpadają i pomoc się rozrzedza. Badania wykazują, że to bardzo skuteczne, i paradoksalnie ekonomicznie opłacalne. Potem pozostają już tylko wizyty u lekarza, terapia, konsultacje; ewentualna deska ratunku w razie, gdy ktoś czuje się źle, ale umie monitorować swoje stany. U nas można trafić na oddział całodobowy, później na dzienny, przez 3 miesiące uczestniczyć w zajęciach, wrócić do domu i mieć pracę... albo i nie. To tajemnica zawodowa, ale nieraz niesie się fama, że ktoś był w psychiatryku i ma żółte papiery. Czasami takie osoby same się boją, mają swoje ograniczenia i obawiają się wrócić do pracy, czasami też rodzina czuje wstyd, niewygodę i nie wie, jak sobie z tym poradzić. Ludzie się zapadają i przeżywają efekt drzwi obrotowych – trochę się pokręcą i wracają na oddział. Znam osoby, które nawet dwa razy do roku trafiają do szpitala. Szamoczą się, próbują i wracają. Zdrowemu bezrobotnemu nieraz jest ciężko, a co dopiero jak ktoś wyjdzie z psychiatryka. To cały czas stygmatyzujące, a ekonomicznie na barki musi to brać całe społeczeństwo.

Jakie warunki trzeba było spełnić, żeby uczestniczyć w waszych zajęciach?

K: Trzeba było mieć orzeczenie o niepełnosprawności albo zaświadczenie o leczeniu psychiatrycznym, do tego zaświadczenie z urzędu pracy albo ZUS-u, że jest się osobą bierną zawodowo lub bezrobotną. Ostatnia edycja, już trzecia, trwała półtora roku – mieliśmy dwie grupy po 15 osób, każda otrzymała dziewięciomiesięczne wsparcie. Strasznie krótko. Mieliśmy poczucie, że się osadziliśmy, dograliśmy i... trzeba było zwijać manatki. Teraz dociera do nas dużo głosów, że to potrzebna inicjatywa, a w pewnym momencie musieliśmy szukać uczestników. Byłam przerażona; obawiałam się, że będę musiała zwracać dotację. Ale jak już kończyliśmy, poszła fama. Efekt kuli śnieżnej, do tej pory odbieram telefony.

Pracodawcy są zainteresowani osobami po kryzysach psychicznych?

M: Ważne jest to, że projekt zapewnia staż, za który płaci. Uczestnicy nie ponoszą żadnych dodatkowych kosztów. W ramach dotacji, na bazie których działa OSA, organizowane są staże. Pracodawca musi się tylko zgodzić, przyjąć taką osobę rozumiejąc, że to nie będzie zwykła praca. Większość kończy te staże. Pojedynczym osobom to się nie udaje, bo 3 miesiące w robocie dla kogoś, kto nigdy nie pracował, mogą być męką. Terapeuci zawsze rozmawiali i próbowali „przetrzymać” taką osobę. Najważniejsze dla nas było, żeby zainteresowani przeszli projekt i sami zrozumieli, na czym choćby polega codzienna praca. Dla osoby zdrowej to naturalne – dopiero w projekcie się nauczyłem, że najważniejszy jest rytm i harmonogram dnia. Dla niektórych codzienne wstanie o 7, jest wręcz niewykonalne. Uczymy się ponownie rytuałów codzienności, punktów zaczepienia.

K: Staż daje bardzo małe pieniądze, 1530 złotych. Za to zasiłek rehabilitacyjny, który można przedłużać, wynosi 2000. Czy to nie promowanie demotywacji i niezdolności do pracy? Wolisz chodzić do roboty czy za nic dostawać lepsze pieniądze? Chyba każdy woli brać niedużo, ale stale. Zawsze istnieje obawa, że jak się nie uda w pracy, będzie trudno powrócić do świadczenia, bo umowa o pracę może być przesłanką do odebrania dofinansowania. Niektórzy widzą, że coś jest dalej i ryzykują, ale jeśli dziś nie ma na chleb, często pozostaje się przy świadczeniach. Ważne, żeby rzeczywistość trzymała i nie pozwalała odlecieć w kosmos – grubsze choroby psychiczne polegają na tym, że zaczynasz żyć bardziej w swojej fantazji niż w realu, więcej się dzieje w głowie. Te małe przyczepy są po to, żeby trzymać się ziemi.


Marcin, przejdźmy na moment do twojej pracy. Czym, oczywiście w dużym skrócie, zajmujesz się w projekcie?

M: Jestem trenerem aktywności – uczę komunikacji interpersonalnej, grupowej i przygotowuję do rozmowy rekrutacyjnej. Trochę taki coaching, choć to słowo nie kojarzy się najlepiej i w pełni nie oddaje moich obowiązków. Rozmawiamy o budżecie domowym i planowaniu. Wszystkie działania służą temu, żeby pomóc ludziom poczuć się lepiej i jak najlepiej pozwolić im odnaleźć się na rynku pracy. Uczymy się też sztuki autoprezentacji. Są tacy, co mówią cały czas, podczas gdy inni nie odzywają się wcale. Dużo czasu poświęcaliśmy stygmatyzacji – oni doskonale zdają sobie z niej sprawę. Często padały pytania, czy mają „się przyznać”. Mają poczucie, że jak nie powiedzą o chorobie na pierwszym spotkaniu, oszukają pracodawcę. A to przecież lekarz z medycyny pracy decyduje, czy pozwoli komuś iść do pracy, nie trzeba się spowiadać.

Na jakich podstawach budujesz swoje zajęcia i relację z uczestnikami?

M: Najpierw jest swobodny wywiad. Nie możemy zaczynać od układania kariery, tylko trzeba skupić się na konkretach – idziesz do ZUS-u, bierzesz dokumenty i tak dalej. Najpierw musisz rozwiązać chaos kwestii formalnych, a potem możesz iść dalej. ZUS, MOPS, ustawy, przepisy, pieniądze – można to wszystko pomieszać, a często nie wszystko da się rozwikłać do końca. Brak wsparcia w domu, to inna bardzo trudna kwestia. Idea projektu jest taka, żeby nie zostawać w miejscu, w którym jesteś dzisiaj, a nie przez kolejnych 6 miesięcy dostawać kasę do państwa.

Mogłeś w ogóle spodziewać się, co tam zastaniesz?

M: Zupełnie nie. Miałem stereotypowe wyobrażenia, jak praktycznie wszyscy. Wydaje mi się, że mam dużo empatii i wrażliwości, więc rozumiałem, że to choroba, ale nie wiedziałem, czym się charakteryzuje. Śmiałem się, że byłem tam jedynym „cywilem”. Po trzech miesiącach pierwszej edycji miałem jednak moment zawahania. Myślałem, że do tego się nie nadaję, ale przetrwałem. Wyobraź sobie – prowadzisz zajęcia i przez trzy spotkania nikt się do ciebie nie odzywa. Odbierałem to niewłaściwie, bo myślałem, że są niezadowoleni. Nie widziałem żadnego feedbacku, ale później faktycznie coś kliknęło. Pracując ze zdrowymi, przygotowuję warsztat i po prostu pracuję – ludzie reagują i widzisz te reakcje. Tu nie było nic. Trzeba było wyrzucić do śmieci swoje konspekty i wymyślić sposób na pracę z nimi.

https://youtu.be/AKlJDhVdcME?si=G1Y2wtYvipeTrWo3
Jakie są największe różnice w pracy z chorymi w porównaniu ze standardowymi przyzwyczajeniami trenera?

M: Wszystko muszę tłumaczyć wolniej i dosłownie. Nie używam też metafor, które mogłyby spowodować niepotrzebne zamieszanie. Przede wszystkim cierpliwość. Parę razy się zapomniałem – była żywiołowa atmosfera i rzuciłem jakimś żartem, ale nie przez wszystkich było to odebrane dobrze. Sam się zorientowałem, że muszę zwolnić i wybrać inną drogę. Ale wszystko jest oparte na zaufaniu. Nawet jeśli się pomylę czy zagalopuję, a grupa mi ufa, nie czuję problemu. Wygląda to zupełnie inaczej niż codzienna robota, ale jest ciekawe i inspirujące. Schemat szkoleniowy w pracy ze zdrowymi po prostu musi zadziałać. Po zadaniu pytania mniej więcej wiem, jakie będą odpowiedzi i jak grupa będzie reagować na wspólną pracę. Czasami celowo przeginam i sprawdzam reakcje słuchaczy, a w przypadku osób w stowarzyszeniu nie ma takiego zastosowania.

Korzystałeś z pomocy podręczników czy innych mądrych książek?

M: To w ogóle nie zadziałało. Zdobyłem dużo literatury, ale w razie wątpliwości przede wszystkim pytałem i na tym opierałem ewentualne zmiany. Opowiadałem terapeutkom o konkretnym zdarzeniu i prosiłem, żeby ktoś mi wytłumaczył, dlaczego i jak coś się dzieje.

Grupa dała ci równie dużo, co ty jej?

M: Zdecydowanie. Mówiłem już Kasi, że wykorzystuję patenty, które wypracowały się na zajęciach w OSIE – bo tak to trzeba nazwać – w pracy ze zdrowymi. Na początku to było bardzo trudne, ale zacząłem rozumieć, czym się charakteryzują te kryzysy i potem już sam rozpoznawałem, kto jest na górze, a kto na dole. Przez 9 miesięcy można poznać ludzi i ich cechy charakteru.

Czy podczas początkowych zajęć miałeś jakieś wsparcie psychologa? Zdarzały się jakieś momenty, w których niezbyt wiedziałeś, co robić?

M: Przez pierwszych kilka tygodni na zajęciach wspierała mnie Kasia. Raz, jeszcze przy pierwszej edycji, miałem dziwną sytuację – wszedł jakiś obcy facet i powiedział, że się zapisał na zajęcia. To było podejrzane – nie widziałem go nigdy wcześniej, ale mnie gorąco przekonywał do swojej racji. Musiałem zostawić grupę i poszedłem piętro wyżej do administracji sprawdzić, czy ktoś taki figuruje na liście. To był poranek, nie miałem kogo zostawić z grupą. Skończyło się wezwaniem policji, bo gość zamknął się w toalecie. Podejrzewam, że mógł brać wtedy narkotyki. Nie bałem się jednak o siebie – jego zachowanie było niewłaściwe i lekko agresywne, ale względem członków grupy. To wprowadziło dyskomfort, bo ludzie zaczęli się denerwować. Inny facet zapewniał, że słyszy głosy i dostaje SMS-y informujące, że jest nagrywany w ośrodku. Mocno protestował. Oczywiście nic takiego nie miało miejsca. Ale przecież siłą nie zaprowadzisz takiej osoby do psychiatry.

K: W poprzednim projekcie był chłopak, któremu musieliśmy podziękować. Chorował na schizofrenię, nie chciał się leczyć i był w stanie psychozy. W takim wypadku albo musiałabym mieć kontakt z jego psychiatrą, albo świadomość, że bierze leki i jest w kontakcie. Nie mieliśmy na miejscu lekarza, a naszym narzędziem pracy była miękka rozmowa czy zwyczajna obecność, a jak ktoś jest w rzucie choroby, w zupełnie innej przestrzeni, nic nie zrobisz. Potrzebuje wtedy wyrównania chemii w organizmie, a tego terapią nie zrobisz.

Trzeba czasami komuś podziękować za udział w zajęciach?

K: To jednostkowe sytuacje; zdarzyło mi się też przekierować jedną z uczestniczek do grupy seniorów. Pani uczestniczyła we wszystkim, była dominująca i czułam, że potrzebuje po prostu kolejnej aktywności, a nie pomocy – niezależnie, czy to byłyby zajęcia ceramiczne, czy koła gospodyń wiejskich, odnalazłaby się tam. Grupa Bagażnik – nazwa pochodzi od bagażu doświadczeń – dla seniorów w teatrze była zwyczajnie bardziej adekwatna.

Wśród osób po kryzysach psychicznych znajdują się też narkomani?

K: Choroba psychiczna często pojawia się później i jest konsekwencją nadużywania. Często są podwójne diagnozy, dużo ludzi – zwłaszcza młodych – ma psychozę po narkotykach. U mnie w grupie też pojawiały się osoby uzależnione, ale warunkiem jest, że nie mogą być czynne w nałogu.

Ubezwłasnowolnienie to czasami ostateczna opcja?

K: To bardzo dyskusyjna i trudna sprawa. Kiedyś było znacznie łatwiej kogoś ubezwłasnowolnić, przez co nadużywano tej furtki. Znam takie osoby z domów pomocy społecznej – wylądowały tam, a śmiało mogły funkcjonować w społeczeństwie. Teraz są już zniszczone chorobą. Mimo leków, degradacji chorobą, często mają sprawny intelekt, a i tak siedzą zamknięte w takim miejscu. Często wynika to z historii typu rozwód czy choroba – mąż wziął dom i pozbył się żony, bo była niewygodna. Teraz muszą pojawić się przesłanki w postaci zagrożenia życia albo zdrowia – swojego lub innych.


Po 9 miesiącach w OSIE można spodziewać się jakichś spektakularnych zmian czy to głównie metoda małych kroków?

K: U niektórych rzeczywiście można zaobserwować duże zmiany, ale to wszystko zaczynało się od drobnych kroków. To trochę jak z wychowywaniem dziecka – czasami coś trzeba powtarzać wielokrotnie, a efektu brak. Za którymś razem nagle jednak się udaje i czujesz ogromną satysfakcję, że kropla wydrążyła skałę. Sama wiedza, jak zarządzać chorobą, do kogo się zwrócić w razie potrzeby, to już progres. Czasami coś cię wyłączy, zwolni, wywali z torów, ale trzeba pamiętać, że to nie koniec świata.

M: Nawet przy tych małych kroczkach zdarzają się potknięcia. To, co budujesz w ośrodku, powinno sprawić, ze nie wrócisz na oddział, tylko będziesz pracować – nawet jeśli za pierwszym razem nie przedłużą ci umowy. Nie można się poddawać. Kiedyś totalnym przypadkiem spotkałem jednego z dawnych podopiecznych w „normalnej” pracy biurowej, świetnie sobie radził!

Po zakończeniu projektu macie jeszcze kontakt z podopiecznymi?

M: Odzywają się ciągle. Wysyłają CV, prosząc o opinię albo chwalą się, że idą na rozmowę kwalifikacyjną. Kontaktują się przeróżnie, od telefonu i maila po komunikatory. To z jednej strony pozytywne, bo pokazuje, że dajemy im wsparcie i rozumieją, że mogą wciąż z niego korzystać. Ale niektórzy piszą gdy czują taką potrzebę, a inni nieco nadużywają mojej cierpliwości. (śmiech) Jak już Kasia wspominała, sami czujemy, że tych 9 miesięcy to za krótko, choć niektórzy stawali na nogi nieco szybciej i wracali do pracy przed upływem tego czasu. To budujące! Nie znam statystyk, ale na 16-osobową grupę połowa na pewno trafiła do pracy czy zajęła się jakimiś aktywnościami.
5

Oglądany: 17333x | Komentarzy: 3 | Okejek: 24 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

08.05

07.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało