Początkowo, gdy podjąłem się napisania na temat wellbeing,
pomyślałem że to będzie łatwizna. Ot, kolejne modne słowo,
które podobnie jak „ekologia” niesie dużo słów, a niewiele
treści. Na swój chłopski, szowinistyczno - hedonistyczny rozum
brałem, że do osiągnięcia dobrostanu wystarczą mi trzy rzeczy:
nażreć się, wyspać i…to trzecie😉
Planowałem poprzeć tę tezę jakimś dobrym cytatem, najlepiej
kogoś kto miał styczność z ludźmi mniej cywilizowanymi – po to
aby udowodnić że powyższe leży w naszej naturze, a nie jest
wymysłem współczesnych.
W swojej książce „Gringo wśród dzikich plemion”, Wojciech
Cejrowski pisze:
„
-
Widzisz, gringo, dla mnie szczęście jest wtedy, gdy mogę sobie
wisieć w hamaku i nic nie robić. Im dłużej, tym lepiej. Nic nie
boli, nie nagli, nic nie czeka. Nikt nie woła. Brzuch nie burczy, ze
chce jeść; żona nie burczy, że chce, żeby jej coś zrobić. Moje
szczęście to ta spokojna chwila, która właśnie trwa: nikt i nic
niczego ode mnie nie chce, nie trzeba się wysilać, martwić,
nigdzie iść.”
I
gotowe! Chyba jednak nie, bo Indianin po chwili namysłu dodaje:
„
-
Wy Biali znajdujecie swoje szczęście w ruchu, a my w bezruchu. Wy
ciągle musicie coś zmieniać, porządkować, ulepszać, a my
poszukujemy stanu ukojenia... I kiedy go znajdziemy, to wolimy się
nie poruszać, żeby czegoś nie zepsuć.”
Wygląda
na to że temat okazuje się bardziej skomplikowany niż
podejrzewałem. Skoro różnice w stylu życia, pomiędzy amazońską
dżunglą opisywaną przez Cejrowskiego, a tą miejską w której
przyszło nam żyć, zauważalne są nawet przez Indianina –
filozofa, temat sposobów osiągnięcia przez nas dobrostanu należy
zgłębić. Lecz gdzie zacząć szukać wiarygodnych informacji?
Zapewne
każdy z nas ma jedną ciut szaloną ciotkę, taką która z jednej
strony jest super miła i robi najlepsze na świecie placki
ziemniaczane, ale z drugiej odnosi się wrażenie że czyta te same
książki i odwiedza te same strony co Edyta Górniak. Ja mam tylko
takie. Postanowiłem więc zaczerpnąć bezpośrednio ze źródła i
przy okazji świątecznych odwiedzin, oddaliłem się od rodzinnego
stołu, nad którym kolejny raz dyskutowano na temat wina Tusca i
udałem do ciocinej biblioteczki.
Wertując znalezione tam tomy, można doznać uczucia zagubienia oraz
oszołomienia ogromem swojej ignorancji. Po chwili, pomiędzy
poradnikami nt. jogi oraz wątpliwymi dziełami von Dänikena, udało
mi się znaleźć pewien klucz w tematyce przeglądanych książek.
W
centrum jest oczywiście człowiek, czyli JA. „Bądź mistrzem
ukrytego ja” wydaje się dobrą pozycją dla początkującego.
Wystarczy przeczytać jej krótki i w pewien sposób zaczepny opis
umieszczony na tylnej okładce, głoszący że pozycja „zawiera
wiedzę, dzięki której możesz efektywnie zmienić swoje życie...
jeśli jej użyjesz.”, aby z niecierpliwością oczekiwać podróży
w którą zostanie się zabranym na jej łamach.
Idąc
jednak dalej, bo nie chodzi o recenzje książek, a poszukiwanie
naszego wellbeing, następnym przystankiem na drodze ku błogostanowi
jest DUSZA. Temat ten można zaatakować dwojako: religijnie bądź
metafizycznie. Do gustu przypadł mi poniekąd pośredni sposób, w
postaci pozycji „Balsam dla Duszy”. Jest to książka zawierająca
„101 opowieści otwierających serca i kojących duszę”, które
to w przystępny oraz, co najważniejsze, szybki sposób poprawiać
mają nasze samopoczucie. Moją uwagę zwróciła jedna z nich, w
której dzieci szkolne, razem ze swoją panią wyprawiają pogrzeb
dla „Nie potrafię”, świętując jednocześnie narodziny
„Potrafię” i „Chcę”. Że moja firma jeszcze na to nie
wpadła!
Kolejnym
etapem wtajemniczenia jest ENERGIA. Ta, z tego co zdążyłem się
zorientować, może pochodzić z wielu źródeł. Pewien polski
jutuber twierdzi, że żebra człowieka są anteną przez którą
energia z kosmosu dociera do ciała tworząc duszę. Można więc w
uproszczeniu stwierdzić że energia powinna pochodzić z naszego
bliższego i/lub dalszego otoczenia , a skierowana powinna zostać w
kierunku naszych ciał. Zdaje się że kluczową rolę w tym aspekcie
mają czakry i czakramy.
Ciekawą
pozycją w tej tematyce, którą udało mi się znaleźć, jest
„Praniczne uzdrawianie kolorami”. Dzieło to nie jest poradnikiem
dla przedszkolaków o tym jak nie wychodzić za linie. Rozwodzi się
ono na temat wpływu czakr i pran na zdrowie i samopoczucie. Obrazowo
zademonstrowane jest ich umiejscowienie oraz dokładnie opisane
czynności jakie należy wykonać w celu poprawy stanu zdrowia, np.
„Biaława prana jasnoniebieska działa hamująco na nadmiernie
pobudzoną czakrę splotu słonecznego. Nie posługuj się praną
ciemnoniebieską, gdyż ma ona właściwości ścieśniające i może
powodować negatywne skutki w sercu”. Jakie to proste! Zwracam
uwagę na umiejscowienie czakry podstawowej...
W dynamicznym i zabieganym współczesnym świecie może się
wszelako zdarzyć sytuacja gdy, mając więcej pieniędzy niż czasu,
postanowimy pójść nieco na skróty. Z pomocą przychodzi nam
publikacja „Energia kryształów” czyli „150 sposobów
zapewniających szczęście, miłość i zdrowie”, dzięki której
w łatwy sposób dobierzemy odpowiedni kamień do naszego problemu.
Taki na przykład brunatny jaspis doskonale łagodzi stres związany
z codziennymi podróżami, „wchłania negatywną energię,
neutralizuje zanieczyszczenia środowiska i ugruntowuje energie”.
Ciekawe czy można łączyć kryształy z czakrami, np. tą
podstawową...
Zataczając
tymczasem pewne koło, zanim wrócimy do punktu wyjścia, uwzględnić
należy aspekt ZDROWIA. Wiadomo, skoro zdrowie to przede wszystkim
odżywianie. „Rewolucja zielonych koktajli” stanowi „ogromny
krok ku naturalnemu zdrowiu”. Przepisy tam zawarte uszczęśliwią
nie jeden żołądek, nie tylko partnera/partnerki, ale również
domowego pupila. Po spożyciu koktajlu „Marzenie Burka”,
zawierającego szpinak oraz tran, czworonóg będzie biegał szybciej
niż kiedykolwiek. W kierunku przeciwnym do zielonego.
Powyższe dzieła opisują aspekty osiągania dobrostanu raczej w
czasie wolnym, a to w pracy spędzamy jednak sporą część swojego
życia. Otrząśnijmy się więc z przytłaczających informacji
zaczerpniętych z literatury i poszukajmy recepty na hasło-oksymoron:
wellbeing w pracy. Problem, przed którym stają szefowie wielu firm,
to dopasowanie warunków pracy do potrzeb zmieniającego się świata.
Pandemie, wojny, zmiany pokoleniowe – to wszystko spędza sen z
powiek nie jednemu działowi HR. Młode Zetki mają wysokie
wymagania, a stały dostęp do internetu jest dla nich pierwszą
potrzebą, jak powietrze. Iksy cierpią na chroniczny Weltschmerz i
odrzucają wyścig szczurów. Jedni pracownicy pragną pracować z
domu, inni w domu w ogóle nie lubią bywać. Weź tu szefie każdemu
dogódź, gdy jedynym elementem wspólnym, łączącym pokolenia jest
zamiłowanie do pieniędzy. A te, jak wiadomo, szczęścia nie dają.
Nie tędy droga.
Droga,
podejrzewam, jest kwestą indywidualną. Nowy szlak który
postanowiłem obrać, zainspirowany został przez niedawny odcinek
serialu South Park, w którym Cartman, zatrudniwszy się w lodziarni
na stanowisku obsługującym klientów, postanawia od razu przejść
na home office. Ponadto, uczynił on z każdego dnia tygodnia
wydarzenie wyjątkowe, likwidując tym samym monotonię oraz umilając
sobie najpełniej lata oczekiwania na emeryturę/śmierć – w
zależności co będzie pierwsze. Zainspirowany, rozpoczynam nowy
etap podróży, zachęcając jednocześnie innych do dołączenia:
Bare
Minimum Monday. Ze względu na nagły przeskok z dnia wolnego do
pracującego, poniedziałki są najbardziej stresującymi dniami
tygodnia. Promując powolne wpłynięcie w rytm służbowych
aktywności, pozwalamy sobie jednocześnie dokończyć te rozpoczęte
w weekend. Wyklucza to szczególnie stosowanie budzików, a słowo
„spóźnienie” w poniedziałek nie obowiązuje. Takie podejście
zmniejsza również niedzielny niepokój związany z mentalnymi
przygotowaniami do dnia następnego, wydłużając poniekąd
weekendowy odpoczynek.
Take
It Easy Tuesday. We wtorek
praca wre, ale tylko ta najważniejsza. W końcu robota nie zając.
Tu liczą się takie modne słowa jak „balance” czy
„sustainable”.
Let’s
Not Work Too Hard Wednesday. Skoro
dotrwaliśmy już do środy to pora zadbać o siebie. Należy się
skupić na redukcji stresu oraz spowodowanego nim wypaleniem. Tego
dnia szczególną uwagę zwracamy na fakt
aby praca nas nie przytłoczyła. W
środy redukujemy kofeinę na rzecz bardziej zdrowych alternatyw –
drzemek.
No-Thinky
Thursdays na zmianę z
Owocowymi/Bułkowymi* czwartkami wyważają
zaspokojenie potrzeb zarówno ciała i umysłu, wprowadzając
jednocześnie dodatkowe urozmaicenie.
Piątek,
piąteczek, piątunio. Równo o
16 wyścig do bramy. Wyłączam telefon i do poniedziałku się nie
znamy.
*jak na obrazku – bułki i owoce są oczywiści ubruttowione;)
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą