Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Suszki na gościnnych występach, czyli opowieści o mumifikacji w Europie

39 428  
238   32  
Owinięty w bandaże faraon wychodzący z grobowca, ziejący klątwą w tę i nazad i polujący na nadobne dziewice to temat mocno już ograny w popkulturze. Dlatego tych delikwentów zostawimy dziś na boku i zajmiemy się mumifikacją na naszym mniej lub bardziej rodzimym podwórku.

Jako że w archiwum wisi już kilka artykułów o kryptach w Palermo czy o innych ludziach lodu, pogadamy sobie o tych mniej znanych muminkach z terenów Europy.

Ususz sobie dziadka, czyli poradnik dla początkujących

Efekt końcowy procesu mumifikacji jest nam wszystkim dobrze znany. Co jednak należy zrobić, aby ze świeżego nieboszczyka uzyskać odpowiedni produkt końcowy, czyli mumię? Cóż, to zależy od tego, jakiej techniki użyjemy. Na początek zajmijmy się jednak etymologią tego pojęcia, bo już w samej nazwie kryje się podpowiedź. Słowo mumia wywodzi się od bituminu, mineralnej substancji wytwarzanej ze smoły. Bitumin ten w języku perskim nazywany był mumio (tak, tak jak ten kabaret od starych reklam Plusa), a starożytni medycy uważali go za panaceum na wszystkie dolegliwości. Taka tam aspiryna p.n.e.


Mumio, rycina poglądowa.

Gdy arabscy lekarze jako jedni z pierwszych odkryli egipskie mumie, uznali omyłkowo, że żywica drzew iglastych, pokrywająca bandaże czcigodnych nieboszczyków to właśnie owo mumio. Nazwa się przyjęła i szybko zaczęła być używana jako określenie na całość zakonserwowanych w ten sposób zwłok.
Skoro już wiemy, czemu nasze suszki nazywają się tak a nie inaczej, możemy wrócić do metod ich produkowania. A właściwie, zostańmy jeszcze na chwilę przy kwestiach naukowych, wyróżnia się bowiem dwa (a właściwie to nawet trzy) rodzaje mumifikacji. Pierwszy z nich, czyli intencjonalna alias „wzielim i ususzylim”, to oczywiście najpowszechniej znany sposób na mumię, do której powstania potrzebne są konkretne zabiegi, które zatrzymają proces rozkładu, a także niewielka pomoc żywego osobnika. W tej kategorii mieszczą się jednak nie tylko wypchani ziółkami i zalani żywicą faraonowie, ale też wszelkie zabiegi balsamowania stosowane współcześnie. A zatem zarówno towarzysz Lenin, jak i nieboszczka ciotka, poddana balsamowaniu po to, żeby rodzina nie doznała szoku przy pogrzebie z otwartą trumną. Drugi rodzaj mumifikacji to mumifikacja nieintencjonalna, zwana też naturalną, czyli – „się samo ususzyło”. Do tego typu zaliczamy mumie inkaskie, ciała zachowane w lodowcach czy w torfowiskach czy słynne już krypty z Palermo (choć tu można polemizować – niby nikt do tego, żeby ciała się zasuszyły ręki nie przyłożył, ale wszyscy wiedzieli po co dziadka chcą pochować tam, a nie gdzie indziej…). No i typ trzeci, zwany cudownym i, jak pewnie większość się już domyśliła, związany z osobami, które uważane są za świętych. Do tych delikwentów wrócimy jednak za chwilę.
A zatem, podsumujmy - aby zachować ciało od rozkładu, potrzebne są specyficzne, często skrajne warunki.


Skrajne warunki, powiadasz? A szok też być może?

Zarówno w mumifikacji świadomej, intencjonalnej, jak i przypadkowej, duże znaczenie ma temperatura. Im bardziej ona skrajna, tym lepiej – najczęściej spotykamy mumie zachowane albo w miejscach bardzo ciepłych i suchych (Egipt, Peru), albo wręcz przeciwnie, w lodowcach i tam, gdzie temperatura otoczenia utrzymuje się znacznie poniżej zera. Ekstremalnie wysoka temperatura zabija bowiem powodujące rozkład drobnoustroje. Przy okazji zniszczeniu, a raczej odparowaniu ulegają enzymy wody, to one bowiem odpowiadają za gnicie tkanek. Bardzo niskie temperatury z kolei powodują, że wspomniane drobnoustroje zamarzają, a wokół komórek ciała tworzą się kryształki lodu, powstrzymujące dalszy rozkład (ludzie lodu przesyłają pozdrowienia). To miedzy innymi dzięki tej wiedzy w połowie XX wieku na Zachodzie zapanowała swego rodzaju moda na kriogenizację, w nadziei na to, że jeśli da się zamrozić delikwenta dosłownie minuty po tym, jak wyzionie ducha, w przyszłości, gdy technika i medycyna dostatecznie się rozwiną, będzie go można rozmrozić i ponownie ożywić. Nie zagłębiając się zbytnio w temat – szanse na to są mniej niż mierne, chociażby ze względu na wspomniane już wcześniej kryształki lodu tworzące się wokół komórek. Przykro mi, panie Disney…


...ale jak to: "krionika nie jest pewną metodą"?!

Jednak nie może być zbyt łatwo - temperatura to nie wszystko. Kluczowym, gdy chodzi o mumifikację, jest odcięcie dostępu powietrza do ciała, co jest pierwszym i najważniejszym krokiem do zatrzymania procesu rozkładu i gnicia. Istotne jest też wyeliminowanie lub zahamowanie aktywności drobnoustrojów, które powodują rozkład tkanek. To właśnie dlatego w większości przypadków, gdy zachowane ciała poddano działaniu powietrza, czy to otwierając trumnę czy kryptę, czy choć odrobinę zmieniając mikroklimat miejsca, w których się one znajdowały, szybko dało się zauważyć postępowanie (powolne lub nie) przerwanych wcześniej procesów rozkładu. Nawiasem mówiąc, podobne procesy zaobserwować można, gdy mumifikacja jest zwyczajnie źle zrobiona i dlatego np. Lenin, choć podobno wieczny, zaczyna gubić pewne części ciała, niczym Michael Jackson po entej operacji.
Do Lenina wrócimy jednak w jednej z kolejnych części, teraz jednak cofnijmy się trochę w czasie żeby zobaczyć, jak to drzewiej z tymi mumiami bywało.

Ja tu jeszcze wrócę, wy kapitalistyczne...!
Ja tu jeszcze wrócę, wy kapitalistyczne...!

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Europejczycy nie gęsi, i swoje muminki mają!

Jak to z tą mumifikacją na rodzimym podwórku było?
Powszechnie uważa się, że to ulubiona rozrywka starożytnych, a do Europy mumie zawitały dopiero wraz z pierwszymi odkryciami w Egipcie, skąd przywożone były jako kurioza do gabinetów osobliwości czy składnik leku na wszystko (tradycje bituminu wciąż żywe), który sprzedawano aż do 1924 roku. To jednak jeszcze nic – mumii znajdywano w Egipcie tak dużo, że w pewnym momencie Brytyjczycy zaczęli ich używać do palenia nimi w kotłach lokomotyw (swoją drogą, ma to pewien chory sens – nasączone żywicą bandaże musiały się nieźle palić). Jeśli zaś to nie wydaje się wam dostatecznie hardkorowe, to wspomnę tylko, że sami Egipcjanie nie widzieli nic zdrożnego w tym, żeby takiej mumii użyć jako materiału do budowy domu. Cóż, nie na darmo mówi się, że ktoś jest sztywny jak kłoda…


Czy mumie można uznać za spełniające normy unijne biopaliwo?

Koniec dygresji, wracamy na europejskie podwórko. Pomijając przypadki ciał zachowanych w torfowiskach, bagnach i lodowcach, mumifikacja zwłok w Europie sięga korzeniami do XII wieku, popularność na szerszą skalę zdobywając w wiekach XIV i XV, tak że zajmowali się nią nawet ówcześni znani chirurdzy, chociażby Guy de Chauliac czy Pietro de Argellta.
Już wtedy zaczęto też, najczęściej ze względów praktycznych, poddawać preparacji zwłoki wielkich osobistości. Takie zabiegi szczególnie popularne były wśród rodów królewskich i wiązały się z niezwykle długimi, często ciągnącymi się tygodniami obrzędami pogrzebowymi. Zatrzymanie rozkładu ciała w takich wypadkach było koniecznością, ponieważ król musiał „brać udział” we wszystkich ceremoniach związanych z pogrzebem i pochówkiem. Poza tym nikt nie chciał, żeby w połowie imprezy odpadł mu nos czy inna wystająca część ciała.

A co na to wszystko Kościół? No cóż… nie rodziło to żadnych problemów ze strony Kościoła, ponieważ mumifikowano także papieży. Co ciekawe, podobnie jak w starożytnym Egipcie, nie wyrzucano ich wnętrzności (usuwanych w procesie mumifikacji), a wręcz przeciwnie, składano je w podziemiach bazyliki Świętego Piotra w czymś w rodzaju relikwiarza. Później, w roku 1757, na zlecenie Benedykta XIV dla papieskich wnętrzności wybudowano nawet osobną, całkiem wypasioną kaplicę.


Papież, dobrze obsuszony.

Zmiana przyszła dopiero w XVII wieku, wraz z opublikowaniem przez niemieckiego uczonego i lekarza Christopha Friedricha Garmanna traktatu zatytułowanego Cuda zmarłych. W dziele tym pojawiła się teza, że w mumii wciąż tli się iskierka życia, więżąc tym samym nieśmiertelną duszę. Dzieje się tak jednak tylko dopóty, dopóki działają użyte w procesie konserwacji balsamy. Gdy ich działanie się kończy, kończy się też ostatecznie życie zmumifikowanej osoby. Tak więc mumifikacja jest be, bo nie pozwala na hasanie sobie radośnie w niebie. O dziwo jednak, w późniejszych latach, czyli tak mniej więcej aż do XX wieku, zaowocowało to różnymi eksperymentami ze środkami, które mogłyby zapewnić skuteczną mumifikację. Z całej długiej listy warto wymienić chociażby alkohol (miejscowe żule lubią to), zioła, takie jak lawendę czy rozmaryn, przeróżne żywice, a także terpentynę i cynober.
Stanowisko Kościoła Katolickiego w sprawie mumifikacji jest jednak – a to ci nowina! – sporne i niejednolite. Z jednej strony mnóstwo jest przypadków uznania zachowania i niezepsucia się zwłok za cud, a taki cud jest niezwykle mile i pożądanie widziany w procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Dodać też należy, iż w Kościele prawosławnym samo zachowanie się zwłok wystarcza do uznania zmarłej osoby za świętego; niepotrzebne jest wówczas potwierdzenie jakichkolwiek innych cudów.

Kościół Katolicki jednak uważa, że samo zachowanie ciała od rozkładu to trochę mało i nie można uzasadnić kanonizacji tylko tym. Niemniej jednak fakty takie odnotowywano jednak i eksponowano w żywotach świętych, jako dowód specjalnej łaski bożej. I tu wracamy do naszego trzeciego rodzaju mumifikacji - istnieje bowiem nawet specjalna kategoria osób, których ciała zostały zachowane od rozkładu, którym kościół nadał im nazwę incorruptibles, czyli niezniszczalni. Osoby te już za życia przejawiały wielką pobożność i religijność, nierzadko towarzyszyły im mistyczne wizje czy cuda, a po śmierci ich ciała doskonale się zachowały, mimo iż nigdy ich nie balsamowano ani nie stosowano na nich żadnych innych technik mumifikacji. Co zadziwiające, w niektórych przypadkach nie może być nawet mowy o specjalnych warunkach mikroklimatu panującego w miejscu pochówku, ponieważ zwłoki pochowanych tuż obok osób uległy całkowitej destrukcji.
Jak poznać, czy nasz delikwent był wyjątkowo gorliwy religijnie, czy też ktoś mu dopomógł w uniknięciu rozkładu? Ano, bardzo prosto. U wszystkich incorruptibles występuje kilka cech wspólnych – obecność ciemnowiśniowej barwy krwi, wyglądającej jakby była gotowa do wytryśnięcia, a także elastyczność kończyn i skóry. Część z nich wydziela w dodatku przyjemny aromat, identyfikowany przez świadków jako zapach fiołków. O ile dwie pierwsze właściwości niezniszczalnych trudno jest wytłumaczyć w naukowy sposób, o tyle kwestia zapachu jest nie tylko łatwa do uzasadnienia, ale wręcz do bólu przyziemna. Można to bowiem wytłumaczyć zetknięciem się moczu i terpentyny, tak że ten... Sorry, moi drodzy.
Kolejną cechą charakteryzującą zwłoki niezniszczalnych jest ich woskowy wygląd karnacji, w wielu przypadkach zachowane ciała sprawiają wręcz wrażenie figur woskowych, których nie powstydziłaby się sama Madame Tussaud.


Tu proces cudownej mumifikacji z deczka się nie udał...

Skąd to się bierze? Jest uwarunkowane wytrąceniem się na powierzchnię ciała tłuszczu, a właściwie - tłuszczowosku. Powstaje on, gdy ciało przez dłuższy czas przebywa w miejscach, do których nie ma odpowiedniego dostępu tlenu, jest za to dużo wilgoci (zwłaszcza jeżeli ciało spoczywa bezpośrednio w wodzie), a temperatury są niskie. Wtedy to tłuszcz zawarty w ciele podlega procesom chemicznym, pod wpływem których przekształca się w dość twarde, białawo – żółtawe masy do złudzenia przypominające woskową powłokę,
wytrącając się w miejsce tkanki podskórnej, co nadaje zwłokom ich woskowaty wygląd.

Dla samego zachowania ciała, w którym nastąpił taki proces jest to istotne o tyle, że wytracenie się kwasów tłuszczowych prowadzi bezpośrednio do zakwaszenia i odwodnienia zwłok, a tym samym do zahamowania rozwoju drobnoustrojów gnilnych. Mówiąc mniej naukowym bełkotem – z konserwacją ludzkiej skóry jest jak ze skórzanymi butami – nawoskowane pożyją trochę dłużej.
Wracając do niezniszczalnych: zwłok takich znanych jest wiele, a większość z was z całą pewnością kilku takich klientów widziała, ponieważ ich zwłoki z reguły eksponowane są w szklanych sarkofagach we wnętrzach kościołów, najczęściej – w pobliżu ołtarzy. Lista osób, które uważane są za niezniszczalne jest całkiem długa, wystarczy wymienić chociażby Bernadettę Soubirous czy św. Charbela, który zdecydowanie należy do najciekawszych z opisywanych tu przypadków i któremu z pewnością poświęcę jeden z późniejszych odcinków suszkowej serii (o ile ta się przyjmie). Jednym z pierwszych przypadków najwcześniejszych znanych nam przykładów takiego zachowania się zwłok jest święta Cecylia, męczennica z II wieku, której ciało, zachowane w doskonałym stanie, znaleziono przez przypadek w 1599 roku.


A tak Cecylkę wyrzeźbił Stefano Maderno w XVII wieku.

I tu wracamy do kwestii tego, co Kościołowi wychodzi od dawien dawna bardzo dobrze, czyli dwuznaczności moralnej. Z jednej strony, jak napisałam wyżej – mumifikacja według Kościoła jest superturbofajna, o czym świadczą przypadki celowego mumifikowania i balsamowania papieży, dostojników kościelnych i osób, które uważano za święte.
Zachowanie ich ciała od zepsucia było w takich wypadkach niezwykle mile widziane, a wręcz przydatne, jeżeli w przyszłości, bliższej lub dalszej, jawiła się możliwość beatyfikacji lub kanonizacji takiej osoby. Ciało, którego nie imają się prawa natury, było traktowane jako oznaka specjalnej bożej łaski i świadectwo godnego życia. Dodatkowo sobór trydencki uznał za konieczne oddawanie przez wiernych czci ciałom osób uznanych za świętych, co rodziło swoistą motywację do kultu relikwii. Mumifikacja i zachowanie zwłok stanowiło więc naturalny i zrozumiały efekt tych założeń – prościej jest czcić kogoś, kogo nadal możemy fizycznie zobaczyć, prawda?

Z drugiej strony zwyczaj mumifikacji zwłok był od początku istnienia Kościoła uważany za rytuał pogański, niezgodny z zasadami i wartościami chrześcijańskimi. Podstawą wiary w zmartwychwstanie jest stwierdzenie „prochem jesteś i w proch się obrócisz”, zaczerpnięte z biblijnej Księgi Rodzaju. Stwierdzenie to przez wieki traktowano dosłownie, oczekując wręcz od zmarłych, że ich ciała po śmierci się rozsypią.
Gdy tak się nie działo, była to oznaka, że coś ze zmarłym nie jest do końca w porządku, delikatnie rzecz ujmując. O ile, jak wspomniano już wcześniej, w przypadku świętych zupełnie nie wdziano w tym problemu, tak w przypadku zwykłych, świeckich osób, samoistna mumifikacja lub brak rozkładu ciała były uważane za ingerencję sił nieczystych bądź wręcz naznaczenie piętnem Szatana. Przeświadczenie to utrzymywało się aż do XVIII wieku; niewątpliwie skutkiem takiego podejścia do sprawy są pokutujące wciąż legendy o wstających z grobów wampirach, upiorach czy innych strzygach.


Mumiowampir, bo dlaczego by nie.

Przykładowo, papież Aleksander VI (tak, tak, to nikt inny jak słynny Borgia) kazał utopić w Tybrze znalezione dobrze zachowane zwłoki kobiety, a gdy w jednym z austriackich kościołów odnaleziono kilkanaście ciał, które nie uległy rozkładowi, natychmiast okrzyknięto tych ludzi wampirami.


Utopilim to utopilim, na wuj drążyć!

Obecnie Kościół jest dość ostrożny w szafowaniu takimi sądami. Pojawiają się też próby odejścia od umieszczania zwłok świętych na ołtarzach, czego przykładem jest pochówek Jana Pawła II, który nawet po swojej kanonizacji nadal spoczywa w zamkniętym sarkofagu w mensie jednego z ołtarzy w Bazylice Watykańskiej.

Z racji tego, że artykuł rozrósł mi się bardziej niż się spodziewałam, zapraszam na kolejną część (która, mam nadzieję, ukaże się już wkrótce), a w niej przejdziemy do tego jakie mumie mamy zachowane w Polsce, a także gdzie, czemu i jak się ususzyły i co z tego wynika.


Źródła:

- Joan Carroll Cruz, Niezniszczalni: studium o ciałach świętych i błogosławionych Kościoła katolickiego, które nie uległy rozkładowi, Gdańsk 2002.
- Vincent J. M. Di Maio: Medycyna sądowa. Wrocław, 2008.
- Ryszard Witold Gryglewski, Mumifikacja ciała ludzkiego w świetle historii,
obyczajów i nauk medycznych, Kraków 2005.
- Michael Kerrigan, Historia śmierci. Zwyczaje i rytuały pogrzebowe od starożytności do czasów współczesnych, Warszawa 2009Bogusław Kwiatkowski, Mumie. Władcy, święci, tyrani, Warszawa 2005.
- Jarosław Molenda, Mumie. Fenomen kultur, Międzyzdroje – Kraków 2006.
- Howard Reid, W poszukiwaniu nieśmiertelnych: mumie, śmierć i wiara w życie
pozagrobowe, Warszawa 2002.
- Louis – Vincent Thomas, Trup. Od biologii do antropologii, Łódź 1991.
4

Oglądany: 39428x | Komentarzy: 32 | Okejek: 238 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało